Był grudzień 1980 r. Przez kilka tygodni wszyscy Polacy za pośrednictwem telewizji, radia i prasy pilnie śledzili informacje napływające spod Karlina. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej powstała "Solidarność", w szarej kryzysowej rzeczywistości zaświtała nadzieja na lepsze jutro. Gdy 9 grudnia owego roku na polu pod Karlinem wyleciała w powietrze wieża wiertnicza, a słup płonącej ropy naftowej wzbił się na ponad 100 m w niebo, wielu ludzi uwierzyło, że policzone są dni ich codziennych problemów. Słychać było głosy porównujące Polskę do arabskiego emiratu znad Zatoki Perskiej. Zanim można było zacząć liczyć płynące spod Karlina petrodolary, należało ugasić pożar i usunąć potężny wyciek wnikającej do gleby i wód ropy naftowej.
Przyczyną erupcji była nieszczelność głowicy przeciwwybuchowej, której w porę nie wykryła załoga wiertni. Najpierw od silników pracujących w maszynowni zapalił się gaz ziemny, potem ropa. Szyb zamienił się w potężny palnik o temperaturze sięgającej niemal tysiąca stopni Celsjusza. Płonął ponad miesiąc. Zanim go ugaszono, artylerzyści musieli z armaty odstrzelić uszkodzoną głowicę. Dojście do niej było niemożliwe ze względu na potworną temperaturę. 10 stycznia 1981 r. szyb w Karlinie ostatecznie udało się ugasić. Jeszcze dziennikarze donieśli o pierwszym transporcie ropy do jednej z rafinerii, a potem stopniowo zaczęto zapominać o wydarzeniu. Nadzieje na dobrobyt dość szybko zaczęły topnieć. Podobnie działo się z ropą w karlińskim odwiercie. Szybko się kończyła. Dziś eksploatuje się tutaj wyłącznie gaz ziemny.
Przy drodze nr 6 z Karlina do Koszalina, na 117 kilometrze (+100 m) znajduje się stacja paliw Orlen. Po drugiej stronie jezdni, w szczerym polu stoi sprawca niespełnionych nadziei z 1980 r. Za ogrodzeniem, pod niewielką wieżą wystaje z ziemi żółto malowana głowica szybu kopalni gazu. Przestrzeń wokół jest otoczona wałem ziemnym. Gdzieniegdzie widać pamiątki po erupcji - bryły ziemi zlepionej cuchnącą ropą.