Zdewastowany dwór otoczony gęstwiną zaniedbanego parku nie przypomina w niczym tętniącego życiem miejsca, jakim był u schyłku II wojny światowej. Jest to jednak ciekawe miejsce, ze względu na jego historię. Specjalista w produkcji jedwabiu, Henryk Witaczek, przyjął tu pod swój dach wielu uchodźców z ogarniętej pożogą powstania Warszawy. Wśród żółwińskich rezydentów znalazł się też sławny podróżnik i pisarz Ferdynand Antoni Ossendowski.
Jego książka Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów, opowiadająca o przedrewolucyjnej Mongolii, doczekała się przed wojną 142 wydań w 19 językach! Popularność pisarza przynajmniej częściowo wynikała zapewne z towarzyszącej jego osobie tajemnicy. Kiedy Ossendowski z ogarniętego rewolucją dalekiego wschodu Rosji przedzierał się na południe Azji, los zetknął go z generałem baronem Ungernem von Sternbergiem, byłym dowódcą białej armii, który obwołał się chanem Mongolii. Pisarz, świetnie wykształcony geograf władający miejscowymi językami, został niebawem doradcą i bliskim powiernikiem Ungerna. Do dziś wiele osób jest przekonanych, że to właśnie jemu "szalony baron" wyjawił miejsce ukrycia swego legendarnego skarbu - kasy białej armii wzbogaconej o liczne kosztowności zrabowane z buddyjskich klasztorów; razem było to ponoć pół tony złota i drogich kamieni. Najprawdopodobniej całe to bogactwo leży gdzieś pod mongolskim stepem - ale istnieją też hipotezy, że jego część wraz z Ossendowskim trafiła do Europy.
Żółwin był ostatnim ziemskim przystankiem na długiej drodze pisarza. Zmarł w styczniu 1945 r., krótko po wizycie, jaką złożył mu młody oficer Wehrmachtu o nazwisku Ungern von Sternberg. Warto się tu wybrać na weekend.