Być w Bornym Sulinowie i nie spróbować z pyszności serwowanych w „Caffe Sasza”, to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Do Bornego w ogóle warto pojechać, bo do niedawna nie było go nawet na mapach. Dziwić się nie można, wszak miasto zbudowano na potrzeby Wehrmachtu, a po wojnie zakwaterowano tu dziesięciotysięczną radziecką Dywizję Witebsko-Nowogrodzką. Do 1992 r. miejsce było po prostu „cichociemne”.
W czasach radzieckich, oprócz żołnierzy mieszkały tu także ich rodziny oraz cywilna obsługa wojska. Jednym z tzw. pracowników niemundurowych był Oleksandr Pliven. Przyjechał tu wraz z żoną i córką w 1986 r. Jako zawodowy fotograf dokumentował życie armijne, zarówno to oficjalne, jak i codzienne. Na rok przed definitywnym opuszczeniem przez wojsko Bornego, państwo Pliven wrócili w swoje strony, w okolice Doniecka. Kiedy po pięciu latach przyjechali tu z sentymentalną wycieczką, postanowili zostać na dłużej.
Otworzyli własny biznes – niewielką kafejkę, którą nazwali zdrobnieniem imienia Oleksandr. W „Caffe Sasza” było raptem kilka stolików, ale na brak klienteli z pewnością nie można było narzekać. Lokalik miał swój klimat – samowary, wzorzyste chusty, Matrioszki, delikatnie sączące się do uszu rosyjskie ballady. Za barem brodaty Sasza, wyglądem przypominający bojara i smukła pani Wiera w pięknej, długiej sukni.
W 2005 r. Plivenowie kupili o wiele większy, znajdujący się w centrum miasta lokal. Pomieszczenia idealnie nadawały się do działalności gastronomicznej, ponieważ dawniej mieściło się tu kasyno oficerskie. Wprawdzie trudno odtworzyć w nich atmosferę maleńkiej kafejki, ale miejsce ma swój urok. Co najważniejsze - barszczyk ukraiński, soljanka, syberyjskie pielmienie, warienniki, blincziki i inne delicje smakują tutaj tak samo, jak wcześniej i nie mają sobie równych. Białoruski sok brzozowy i ukraiński kwas chlebowy dopełniają całości. Równie pyszny jest rosyjski napój Mors.
Jedna z dwóch wielkich sal na co dzień służy jako restauracja, w drugiej – obejrzeć możemy pamiątki z niedawnej, wojskowej przeszłości Bornego Sulinowa i … wystawę malarstwa. Plivenowie stworzyli u siebie coś na kształt centrum kulturalnego. „Dom Słowiańskiej Kultury” – jak mówi pani Wiera. Wcale nie tak rzadko koncertują tu artyści ze Wschodu.
„Caffe Sasza” dysponuje 150 miejscami, a dla dzieci przygotowano specjalny kącik do zabawy. Dzięki temu, podczas gdy rodzice oddają się rozkoszom podniebienia, ich latorośle nie marudzą ani trochę. Nic dziwnego, że restauracja zgarnęła już wiele nagród – m.in. „Najlepszy podmiot działający w usługach” czy „Najlepszy produkt roku 2008” (dla potrawy „russkoje żarkoje”).
To jeszcze nie wszystkie atrakcje serwowane przez wspaniałych gospodarzy. Jedno z pomieszczeń dawnego kasyna zajmuje „Magazin Sasza” – sklep, w którym zawsze można kupić sało, kawior, tuszonkę, suszone ryby, rosyjską musztardę, słodycze i chleb. Raz w tygodniu dociera tu dostawa ukraińskich, białoruskich, rosyjskich i litewskich frykasów. Działa także internetowa strona sklepu. Plivenowie są chyba najbardziej rozpoznawalnymi mieszkańcami Bornego. Bez nich byłoby tu smutno.