Historia, która została tu opisana jest niewątpliwie jedną z wielu. Z tymi historiami wiążą się różne pamiątki, w różnej postaci, spotykane przy drogach polnych, czy też drogach głównych w całym kraju. Najczęstszymi takimi obiektami są krzyże, kapliczki lub innej „postaci” pamiątki, dedykowane tym historiom.
Jedna z takich historii wydarzyła się w podrydułtowskiej miejscowości Dzimierz, niedaleko miasta Rydułtowy, czyli na obszarze dzisiejszego ekonomiczno-przemysłowego terenu, jakim jest Rybnicki Okręg Węglowy stanowiący wschodni rejon Górnego Śląska. Wracający z odpustu w kościele parafii św. Małgorzaty w Lyskach , mieszkaniec Dzimierza, o nazwisku Wajzer został śmiertelnie porażony piorunem. Na polu, w miejscu tego tragicznego wydarzenia mieszkańcy Dzimierza postanowili postawić krzyż. Niestety, „źródła” nie podają daty, kiedy to wydarzenie miało miejsce. Drewniany krzyż wykonał miejscowy cieśla Ludwik Kostka z Dzimierza.
Krzyż był dla mieszkańców miejscowości bardzo ważnym symbolem, gdyż do niego udawały się kościelne procesje, czy to w celu modlitwy o zdrowie lub o urodzaj. Któregoś z dni pewnego roku, dokładnej daty „źródła” nie podają, „prziyżiynił sie” (wersja regionalna, którą można interpretować jako "poznał swą przyszłą żonę w tutejszych okolicach i ożenił się ze swą wybranką życia") Karol Kubek, który twierdził, iż w 1945 roku tenże krzyż ocalił mu życie. „Źródła” także nie podają skąd pochodził Karol Kubek, jednak przy jego osobistych przeżyciach, czy jest to naprawdę ważne...?
W lipcu 1945 roku Karol Kubek uciekł w Poznaniu z radzieckiego transportu (w czasie II wojny światowej służył przymusowo w Wehrmachcie) i pieszo udało mu się dojść do domu, do żony Jadwigi. 30.07.1945 roku dotarł do Lysek, z których polną drogą (chyba nawet dziś w oryginalnej postaci widocznej na zdjęciu) ruszył do Dzimierza. Była noc, gdy dotarł do Lysek, jasno świecił księżyc, a zarazem mgła kłębiła się przy ziemi, a ponad nią wystawał drewniany krzyż, który stał na polu teściowej Karola. Wystarczyło iść w jego kierunku, by dojść do rodzinnych zabudowań. Następnego dnia rano, żona Karola, Jadwiga pokazała mu drogę, którą przeszedł. Niewątpliwie na twarzach obu małżonków pojawiło się wielkie zdziwienie: na twarzy żony, iż mąż się szczęśliwie odnalazł, a na twarzy męża, że właściwie „cudem” przeszedł przez pole minowe. Z ziemi wystawało mnóstwo drutów od min przeciwpiechotnych, a wokół rozstawiono tabliczki z napisami: „Uwaga miny”. Trzy dni później na to pole wbiegł synek sąsiada, czego efektem było urwanie stopy, ale szczęśliwie nie śmierć dziecka. Karol Kubek, jako jedyny odważył się pójść po chłopca i przynieść go na rękach.
Kto wie, może w wojsku hitlerowskim, do którego nie został wcielony z przyczyn przekonań, lecz przymusowo, pełnił funkcję sapera, co pozwoliło mu zachować rozsądek i ostrożność, które ocaliły od śmierci syna sąsiadów i jego samego? Zostawmy tu ocenę, gdyż nie ma nikt do niej prawa, bo tylko i wyłącznie sam bohater opowieści wie, dlaczego trafił do Wehrmachtu, który przeżył trudne czasy przedwojenne na terenach Górnego Śląska i niewątpliwe „piekło” służby w Wehrmachcie na którymś z frontów II wojny światowej („źródła” nie podają, czy to był zachodni, czy wschodni front. Jednak należy domniemywać, iż w 99% był to najgorszy z frontów-wschodni).
Przez lata oryginalny krzyż niszczał, co nie dawało spokoju Karolowi Kubkowi. W styczniu 1998 roku postanowił zebrać datki od sąsiadów na jego odnowienie. Szablon postaci Pana Jezusa odmalował przy pomocy swego wnuka Marka z krzyża stojącego w pobliskich Lyskach, a aniołki po bokach ukrzyżowanego Chrystusa są pomysłu samego Karola Kubka. Całość wykonał artysta-malarz Franciszek Nieć. Stary, oryginalny krzyż spalono, a kto chciał, mógł przed spaleniem zabrać kawałek starego krzyża do domu. Tak też zrobił i Karol Kubek, który własnoręcznie wystrugał z niego parę małych krzyżyków, które rozdał wśród rodziny. Nowy krzyż poświęcono podczas „dni krzyżowych”, 20.05.1998 roku.