Niegdyś piękna stacja, dziś zaledwie przystanek kolejowy z niezwykłym budynkiem postacyjnym przypominającym budowle z zupełnie innego czasu i innych okolic. Ten zagubiony wśród lasów fragment magistrali kolejowej Kunowice-Rzepin-Poznań ponad 70 lat temu był miejscem jednej z najtragiczniejszych katastrof kolejowych w dziejach Niemiec. Stacja nazywała się wtedy Leichholz.
W nocy z 26 na 27 grudnia 1941, około kilometr od stacji w Drzewcach, podczas ograniczającej widoczność śnieżycy wypełniony po brzegi pociąg pospieszny wpadł na ostatnie wagony-cysterny stojącego pod semaforem składu towarowego. Ogień pojawił się natychmiast i w krótkim czasie pochłonął nie tylko uszkodzone cysterny, ale także lokomotywę, wagon pocztowy, sypialny i kilka następnych z osobowego, którym podróżowali przede wszystkim urlopowani z frontu żołnierze Wehrmachtu.
Sprawę katastrofy praktycznie utajniono. Do dzisiaj trudno ustalić faktyczną liczbę ofiar. W króciutkiej i prawie niewidocznej zajawce prasowej wspomniano o 33 zabitych, ale już w aktach Dyrekcji Kolei Rzeszy Wschód odnotowano 44 nazwiska oraz fakt pochowania niezidentyfikowanych osób we wspólnej mogile w Korytach.
Wspomnienia świadków o wiele bardziej działają na wyobraźnię. Wszyscy mówią, że w notatce prasowej ktoś zapomniał dopisać zero. Jeżeli policzyć pasażerów tylko trzech spalonych doszczętnie wagonów (bez sypialnego i obsługi pociągu), to – wiedząc, że w każdym znajdowało się maksymalnie 86 miejsc siedzących a czas był świąteczny i ruch pasażerski wzmożony – rachunek jest prosty: minimum 258 ofiar. Stwierdzenie: „wagony w stanie nierozpoznawalnym” pozwala przypuszczać, że i pochówek szczątków ludzkich na pobliskiej nekropolii mógł mieć raczej charakter symboliczny.
Efektowna stacyjka nie pełni już żadnych funkcji dworcowych. W budynku urządzono mieszkania prywatne. Na cmentarzu w Korytach zachowały się do dziś tylko nieliczne niemieckie nagrobki. Mogiły ofiar ani żadnej informacji o niej już nie ma.