Idea spółdzielczości nie jest bynajmniej dzieckiem XIX w. Już w XV w. w okolicach Zatoki Puckiej zaczęły się zawiązywać spółki rybackie do wspólnych połowów dorsza, łososia i węgorza. Do połowu tych ryb używano tzw. niewodów - ogromnych sieci, których skrzydła osiągały długość nawet do 300 m. Zrozumiałe więc, że musiało je obsługiwać wielu rybaków. Maszoperie liczyły zwykle od 12 do 18 osób.Najczęściej rybacy w maszoperii związani byli więzami pokrewieństwa lub powinowactwa, dlatego ich nazwy pochodziły od nazwisk rodzin, które je założyły. Do maszoperii za zgodą jej członków mógł przystąpić jednak każdy sprawny mężczyzna spoza rodziny, gotowy do ciężkiej pracy na morzu. Nad sprawiedliwym podziałem połowu czuwał szyper, czyli "prezes" maszoperii. Przy podziale maszopi pamiętali o tych, którzy nie z lenistwa nie mogli uczestniczyć w połowie - a więc o wdowach, sierotach, starcach, a także o wielebnym i nauczycielu.
Co roku, by sprawiedliwości stało się zadość, ponieważ nie wszystkie tonie były jednakowo wydajne, maszoperie wymieniały się między sobą łowiskami. W dzień Trzech Króli maszopi spotykali się w checzy jednego z maszopów, by omówić plon pracy całego roku, dokonać wyboru nowych łowisk, zdecydować o przyjęciu nowych członków. Obrady kończyły się zwykle dobrą zabawą z muzyką, tańcami i mocnymi trunkami. Trudna, często niebezpieczna praca na morzu tworzyła między pracującymi razem rybakami szczególną więź, byli solidarni, lojalni i, gdy wymagała tego sytuacja, troskliwi wobec członków swej "spółdzielni" i ich rodzin.
Wraz z pojawieniem się na Bałtyku dużych kutrów rybackich maszoperie przeszły do historii. Przetrwały tylko w nazwach: ul. Maszopów w Gdyni oraz restauracji Maszoperii w Helu. Przypominają o nich także książki "kaszubskiego Sienkiewicza", Augustyna Necla - Maszopi i Kutry o czerwonych żaglach.