Na przesmyku miedzy Jeziorem Biskupińskim i Weneckim, znajdują się ruiny zamku rycerskiego z drugiej połowy XIV w. Już od końca XV w. traktowano je jako swoisty kamieniołom, z którego czerpano cegły i kamienie na różne inwestycje. Dzięki wieloletnim badaniom archeologicznym, które doprowadziły do odsłonięcia zachowanych murów z nawarstwień gruzu i ziemi, a następnie zabezpieczenia ich jako tzw. trwałej ruiny, pozostałości zamku prezentują się dzisiaj całkiem okazale. Pierwotnie twierdza wenecka składała się z czworoboku murów obronnych, w które wkomponowano prostokątny piętrowy dom mieszkalny, kwadratową wieżę ostatniej obrony i wysunięty budynek bramny ze zwodzonym mostem. Jest to plan niezwykle typowy, wielokrotnie powielany w dziesiątkach nizinnych zamków rycerskich, królewskich i biskupich z tego okresu.
Nietypowy był natomiast jeden z jego mieszkańców, sędzia kaliski Mikołaj z rodu Nałęczów, zwany Diabłem Weneckim. Trudno dzisiaj powiedzieć, czemu ów wielmoża zawdzięczał swój groźny przydomek. Być może surowości wydawanych wyroków lub gnębieniu poddanych, a najpewniej gwałtom i okrucieństwom, jakich dopuszczał się w czasie wojny domowej, która wstrząsnęła Wielkopolską w latach 1382-1385, zwanej wojną Grzymalitów z Nałęczami. Była ona częścią wielkiej rozgrywki politycznej po bezpotomnej śmierci Kazimierza Wielkiego, która miała rozstrzygnąć kwestię dziedziczenia tronu polskiego. Jak zwykle w takich przypadkach, z ruinami zamku związane są liczne legendy, w których przewija się duch pokutującego Mikołaja, strzegący zgromadzonych przez niego skarbów. Co do skarbów, to w trakcie badań archeologicznych znaleziono w ruinach jedynie kilka monet polskich i krzyżackich z czasów Władysława Jagiełły i Kazimierza Jagiellończyka, ale z duchami nigdy nic nie wiadomo, więc raczej nie należy się tutaj zapuszczać po zmroku, zwłaszcza o północy...