Przy Krakowskim Przedmieściu 62 stoi dawny gmach Towarzystwa Dobroczynności, zbudowany w 1818 r. przez Antonia Corazziego. Jego fronton zdobi napis: "Res sacra miser" (Biedny rzeczą świętą) oraz płaskorzeźba pelikana rozrywającego własną pierś i karmiącego krwią swoje młode.
W głębi dziedzińca (wejście przez bramę od ul. Bednarskiej) zachowały się dwa skrzydła dawnego pałacu Kazanowskich, na którego terenie powstało Towarzystwo Dobroczynności. Pałac wzniesiono w 1643 r., a jego właściciel, Adam Kazanowski, wspaniałością rezydencji starał się konkurować z zamkiem królewskim. Budynek miał aż cztery kondygnacje, a ponieważ stał na skarpie, na potężnym murze oporowym, wydawał się jeszcze wyższy.
We wrześniu 1655 r. zaczęła się szwedzka okupacja Warszawy. Zniszczono wiele wspaniałych budowli, zrabowano bezcenne wyposażenie. Dopiero 30 maja 1656 r. przybyły pod miasto wojska koronne, a 27 i 28 czerwca dotarły ciężkie działa i przystąpiono do ataku artyleryjskiego. Polacy zdobyli Warszawę, m.in. pałac Kazanowskich. W tej wspaniałej rezydencji znajdował się zwierzyniec. To tu panu Zagłobie przytrafiła się niemiła przygoda. Dziś na murze oporowym pałacu, od strony Mariensztatu, znajduje się tablica z napisem: "Tu u stóp Kazanowskich, walczył z małpami pan Zagłoba". Henryk Sienkiewicz w Potopie tak opisał owo wymyślone przez siebie wydarzenie:
"- Simiae czy diabły? - rzekł do siebie pan Zagłoba.
Nagle gniew go uchwycił, męstwo wezbrało mu w piersi i podniósłszy szablę wpadł do klatki. Popłoch ogromny odpowiedział pierwszemu ciosowi jego miecza. Małpy, z którymi żołnierze szwedzcy dobrze się obchodzili i które ze swych szczupłych racyj karmili, bo ich bawiły, [...] wpadły w tak okropne przerażenie, że je szał ogarnął po prostu, [...] jedna skoczyła w obłędzie panu Zagłobie na kark i chwyciwszy go za głowę przywarła doń z całej siły. Druga przyczepiła mu się do prawego ramienia, trzecia od przodu chwyciła za szyję, czwarta uwiesiła się u zawiązanych z tyłu wylotów, on zaś przyduszon, spocony, próżno się miotał, próżno w tył zadawał ślepe razy, samemu wkrótce zabrakło oddechu, oczy mu na wierzch wyszły i rozpaczliwym głosem krzyczeć począł: -
Mości panowie! ratujcie!
Wrzaski zwabiły kilkunastu towarzystwa, którzy nie mogąc rozeznać, co się dzieje, biegli w pomoc z dymiącymi od krwi szablami, lecz nagle stanęli w zdumieniu, spojrzeli po sobie i jakby pod wpływem czarów, ryknęli jednym ogromnym śmiechem. Nadbiegło więcej żołnierzy, tłum cały, lecz śmiech, jak zaraza, udzielił się wszystkim. Więc taczali się jak pijani, brali się w boki, zamazane posoką ludzką twarze krzywiły im się spazmatycznie i im bardziej rzucał się pan Zagłoba, tym oni śmieli się więcej. Dopiero Roch Kowalski nadbiegł z góry i roztrąciwszy tłumy uwolnił wuja z małpich uścisków".