Prawdopodobnie w okresie ostatniego zlodowacenia na północny wschód od dzisiejszej Warszawy znajdowało się rozległe jezioro. Na jego dnie powstały z czasem pokłady iłu. Szary, plastyczny materiał zmieszany w odpowiednich proporcjach z piaskiem doskonale nadaje się do wyrobu cegieł. Eksploatację iłów w okolicach Marek rozpoczęto w dwudziestoleciu międzywojennym. Zapotrzebowanie na materiały budowlane było spore - kilkadziesiąt cegielni pracowało pełną parą, a wąskotorowa ciuchcia przewoziła gotowy materiał do pobliskiej stolicy.
Dzisiaj, osiemdziesiąt lat później, w okolicach Marek pracuje już tylko kilka cegielni. Proces produkcji przebiega tak samo, jak przed laty. Ułożone jedna przy drugiej cegły suszą się w zadaszonej, ale pozbawionej ścian suszarni, a potem wędrują do pieca. Przypomina on półokrągły tunel z mnóstwem otworów wentylacyjnych u góry; taka konstrukcja wymusza ciągły ruch ciepłego powietrza.
Warszawa bardziej niż cegieł potrzebuje obecnie gruntów pod budowę. Kolejne wyrobiska nikną pod zwałami ziemi, a na ich miejscu wyrastają nowe osiedla. Pewnie niedługo z krajobrazu Marek zniknie ostatni komin.
Przy głównej arterii miasta - al. marsz. Józefa Piłsudskiego - stoją jeszcze stare domy robotniczego osiedla z lat 80. XIX w. W owym czasie Marki były liczącym się w Królestwie Polskim ośrodkiem włókienniczym. Działała tu przędzalnia wełny należąca do Anglików, braci Edwarda, Alfreda i Johna Briggsów. Osiedle urządzono na styl angielski w sposób kłócący się z naszym wyobrażeniem o pazernym XIX-wiecznym kapitalizmie. Do dyspozycji mareckich robotników oddano tu bezpłatne szkoły, łaźnię, zorganizowano opiekę medyczną. Dziś domy dawnej osady wymagają gruntownego remontu.
W dobrym stanie znajduje się pałacyk Briggsów stojący w otoczeniu parku nad rzeką Długą. Mimo że od ponad 50 lat mają w nim siedziby szkoły publiczne, stanowi prywatną własność. Posiadłość należy do rodziny Whiteheadów, którzy w 1925 r. drogą sukcesji przejęli marecką fabrykę.