Ten budynek urzeka. Urzeka swoimi proporcjami, piękną aulą, wyjątkowymi dekoracjami. Jego architekt Stefan Szyller wielce zasłużył się dla Warszawy. Zaprojektował m.in. bramę Uniwersytetu Warszawskiego i gmach Zachęty, a jego dbałość o szczegóły dekoracyjne najlepiej widoczna jest w neorenesansowym wystroju wieżyczek Mostu Poniatowskiego.
Nie gorzej prezentuje się fasada Politechniki. Ale jej wnętrze też zapiera dech w piersi. Takiej auli nie powstydziłyby się najpiękniejsze uczelnie świata. A wszystko to w jasnych odcieniach, co wprowadza nastrój powagi, spokoju i wręcz zadumy. Aby całość nie wyglądała zbyt monumentalnie aulę przykryto olbrzymim różnokolorowym, szklanym dachem. Okazało się, że mimo wielu sprzeciwów dach ten mnogością odcieni wspaniale współgra z bielą murów.
A tak niewiele brakowało, by Politechnika Warszawska niczym szczególnym się nie wyróżniała. Zaborca rosyjski nalegał, by wykorzystać nieprzyjęty przez Kijów projekt tamtejszej uczelni. Na szczęście nie doszło do jego realizacji. Udało się przeforsować projekt Stefana Szyllera i we wrześniu 1899 roku wmurowano kamień węgielny, a po dwóch lat budynek przyjął pierwszych studentów. Nawet sam twórca projektu twierdził nieskromnie, że nie widział lepiej zaprojektowanego gmachu politechniki w całej Europie.
Ciężkie chwile przeżywał budynek w czasie powstania warszawskiego. Przechodził z rąk do rąk, opierał się atakom „goliatów”, stawał kilkakrotnie w płomieniach. Jego poważne zniszczenia dość szybko naprawiono w pierwszych latach powojennych. Na tyle szybko, że właśnie tu odbył się w 1948 roku kongres zjednoczeniowy, w wyniku którego połączyły się PPR z PPS i powstała PZPR. Z tego też powodu Plac Politechniki przez długie lata powojenne nosił nazwę Placu Jedności Robotniczej.