Gdyby zapytać turystę o symbole Krakowa, z pewnością wymieni Wawel, Sukiennice, obwarzanka i Smoka Wawelskiego. Jednak dla mieszkańców sercem miasta, które bije niezmiennym rytmem, są one – kwiaciarki z Rynku Głównego. Schowane pod charakterystycznymi, żółtymi parasolami, stanowią żywy, barwny element tkanki miejskiej, bez którego "salon Krakowa" wydawałby się dziwnie pusty i szary.
Tradycja handlu kwiatami na krakowskim Rynku sięga wieków wstecz. Kwiaciarki były tu obecne niemal od zawsze, choć ich wygląd i miejsce pracy ewoluowały. Dawniej nie stały pod ujednoliconymi parasolami. W XIX i na początku XX wieku były to kobiety w chustach, często w strojach ludowych, sprzedające bukiety z wiklinowych koszy lub drewnianych stoisk. Były uwieczniane przez malarzy i poetów. Stały się ikonami krakowskiego folkloru, symbolizując prostotę, pracowitość i nierozerwalny związek miasta z naturą, nawet w centrum kamiennej dżungli.
Lokalizacja kwiaciarek nie jest przypadkowa. Znajdują się w pobliżu pomnika Adama Mickiewicza, potocznie zwanego "Adasiem". To strategiczny punkt na mapie towarzyskiej Krakowa. To właśnie u nich kupuje się czerwoną różę na randkę, bukiet tulipanów na Dzień Matki czy wiązankę, którą składa się pod pomnikiem wieszcza podczas uroczystości narodowych. Są one pierwszym ratunkiem dla spóźnionych adoratorów i zapominalskich mężów.
Współczesny wizerunek kwiaciarek jest ściśle związany z żółtymi (lub kremowymi) parasolami. Zostały one wprowadzone, aby uporządkować przestrzeń Rynku i nadać straganom estetyczny, spójny wygląd. Choć na początku budziły kontrowersje, dziś wpisały się w krajobraz tak mocno, jak dorożki. Choć zmienia się asortyment i klienci (dziś często są to turyści szukający pięknego kadru do zdjęcia), duch tego miejsca pozostaje ten sam.
Krakowska kwiaciarka to instytucja. To uśmiech rzucony przechodniowi, zapach goździków mieszający się z aromatem kawy z pobliskich ogródków i dźwiękiem Hejnału Mariackiego. To dowód na to, że w pędzącym świecie wciąż jest miejsce na tradycję, piękno i chwilę zachwytu nad zwykłym kwiatem. Spacerując po Rynku, warto zwolnić kroku przy żółtych parasolach – nie tylko po to, by kupić kwiaty, ale by docenić te niezwykłe kobiety, które każdego dnia malują Kraków najpiękniejszymi barwami natury.