Po prawej stronie od głównego wejścia do katedry św. Jana Chrzciciela znajduje się wąziutka uliczka, Dziekania. Nad nią jest ganek, który kiedyś stanowił przejście z zamku poprzez pałac dziekana kapituły do loży królewskiej w katedrze, która znajdowała się nad prezbiterium.
W Rzeczypospolitej panował wówczas Zygmunt III Waza. Gdy 15 listopada 1620 r. król szedł na mszę do katedry w asyście prymasa, dworu i rodziny, już w kościele rzucił się na niego z czekanem w dłoni szlachcic sandomierski Michał Piekarski z zamiarem zabicia monarchy. Mężczyźni z otoczenia króla, w tym następca tronu, królewicz Władysław, przyszli mu z pomocą i obezwładnili zamachowca - zdołał tylko zedrzeć płat skóry z głowy Zygmunta.
Po tym wydarzeniu wybudowano ów ganek, aby król jegomość wraz z dworem, nie wychodząc z zamku, bezpiecznie mógł się udać na mszę.
Piekarskiego przesłuchiwano, aby wybadać, czy działał sam, czy był to jakiś spisek na życie panującego. Oczywiście poddano go torturom, aby był bardziej "rozmowny".
Egzekucja Piekarskiego odbyła się szybko, już 27 listopada tegoż roku, na tzw. Piekiełku, które znajdowało się w międzymurzu, u wylotu ulicy nomen omen... Piekarskiej (zbieżność raczej przypadkowa). Jeszcze przed egzekucją skazanego poddano makabrycznym torturom – najpierw przypalano mu prawą rękę (którą śmiał podnieść na majestat), potem po kolei ucięto mu obie dłonie, a wreszcie, zgodnie z sentencją wyroku: "...czterema końmi ciało na cztery części roztargane, a obrzydłe trupa ćwierci na proch na stosie drzew spalone zostaną. Na koniec proch, w działo nabity, wystrzał po powietrzu rozproszy".
Tak męczony Piekarski krzyczał straszliwie i wydobywał z siebie jakieś pojedyncze, niezrozumiałe słowa - stąd wzięło się warszawskie powiedzenie: "Plecie jak Piekarski na mękach".