Przez wiele lat był legendą Warszawy, jednak, jak się okazało, dość ulotną, młodsze pokolenia nie znają już jego słynnego nazwiska: Gracjan Lepianko. A przecież tylko on potrafił nawet z porcelanowego pyłu wskrzesić zgrabną figurkę, pełną zdobień filiżankę, ocalić pękniętą formę do deserów pokrytą pięknym ornamentem czy skleić sitko do herbaty w kształcie srebrnego liścia.
Jego maleńki warsztacik mieścił się na Krakowskim Przedmieściu pod nr 10, prawie naprzeciw kościoła św. Krzyża, gdzie dziś znajduje się punkt, w którym powstają piękne ramy. Pomieszczenie będące pracownią Gracjana Lepianki składało się z kilku miniaturowych części i było nie tylko warsztatem, ale i mieszkaniem artysty. Tylko część pierwsza, ta, do której wprost z ulicy prowadziły maleńkie schodki, była dostępna dla zainteresowanych. Ozdobiona portretem właściciela, obwieszona dyplomami uznania chwalącymi jego kunszt, przyciągała także wzrok informacją na temat zainteresowań i uzdolnień Lepianki: „Najtrudniejsze konserwacje dzieł sztuki, klejenie użytkowe i muzealne. Naprawa fajek”. Nad pracownią znajdowała się druga, równie maleńka izdebka odgrywająca rolę alkierza. Podobno Lepianko – wg Olgierda Budrewicza – dostawał się tam po grubej linie zwisającej z sufitu aż do podłogi – w żadnej izdebce nie starczało miejsca na drzwi.
Pana Gracjana niezmiennie budził ten sam zegar wygrywający takty „Pierwszej Brygady”. Ten zegar z pozytywką ponoć wyjątkowo podobał się Antoniemu Słonimskiemu, który podobnie jak Gałczyński, był częstym gościem Gracjana Lepianki. Gracjan Lepianko miał rozmaitą klientelę. Przynoszono mu do reperacji najróżniejsze przedmioty dotknięte przez czas: stare wazony, pęknięte lichtarze ze stearyną zastygłą niby łza, statuetki, dewizki, delikatne wachlarze, które miały przedłużyć urodę „gasnących” już dam powierzających mistrzowi swoje ostatnie precjoza… Kiedyś – podobno – przyszła do niego jakaś niemłoda już dama z prośbą o reperację fajki, na ustniku której widniały wyraźnie odciśnięte ślady zębów. Pani ta życzyła sobie, by Lepianko usunął owe ślady. Pan Gracjan przyjrzał się klientce niechętnie i powiedział: „ Nie będę niszczył odcisków zębów pozostawionych przez jakiegoś pradziadka" – podniósł oczy znad okularów i dość szybko dał do zrozumienia, że rozmowa jest skończona.
W pracowni na Krakowskim Przedmieściu był klimat i nastrój starej Warszawy, tak rzadki w drugim półwieczu ubiegłego stulecia.