Pierwszy polski Woodstock to rok 1995 i nieduże Czymanowo nad Jeziorem Żarnowieckim. Kolejny odbył się w Szczecinie-Dąbiu, a sześć następnych - w Żarach. Był także jeden rok (2000), kiedy oficjalnego Przystanku nie zorganizowano (Jurka Owsiaka zmęczyły protesty tzw. Komitetu Obrony Moralności). Fani jednak nie odpuścili i w Lęborku sformowano Dziki Woodstock.
W 2004 r. Przystanek wylądował w Kostrzynie nad Odrą. Pola festiwalowe to urozmaicony teren niegdysiejszego folwarku Grudzia. W XIX w. była tam spora owczarnia i zabudowania folwarczne. Na początku XX w. przekształcono to miejsce w poligon dla garnizonu kostrzyńskiego i budynki rozebrano. Od czasu, gdy zagościła tu największa plenerowa impreza festiwalowa w naszym kraju, przez kilka dni w roku okolica mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
Od lat rośnie rzesza fanów i… przeciwników Woodstocku. Jedno jest pewne – negatywne opinie wygłaszają przede wszystkim ci, którzy nigdy tu nie dotarli. Zaręczam, że zdecydowana większość woodstockowiczów, to ludzie nastawieni pokojowo do wszystkich i wszystkiego na świecie. Wprawdzie „obrazki z życia” trafiają się tu najprzeróżniejsze, ale społeczności, w których dosłownie nikt się nie upija, nie ćpa, nie śmieci i nie używa słów niecenzuralnych po prostu nie istnieją. To utopia.
Woodstockową terapię powinno się ordynować wszystkim zgorzkniałym na świecie. Wynoszony stamtąd ładunek pozytywnej energii uskrzydla na długo. Nawet największym przeciwnikom tzw. „spędów” nie przeszkadza tłum, ani głośna muzyka. Festiwalowy rytm jest jedyny w swoim rodzaju. Składają się nań: dobiegające z różnych kierunków dźwięki muzyki (bo scen jest kilka), hałaśliwa wioska kuglarska, wybuchy śmiechu na warsztatach kabaretowych, rytmiczne zaśpiewy krisznowców (i gwar oczekujących na miskę strawy przed ich namiotem), głośne dyskusje w ramach Akademii Sztuk Przepięknych, pisk taplających się w błocku woodstockowiczów i tych polewanych dla ochłody przez strażackie sikawki, „Wieczorynka" puszczana akurat przy Przystanku Jezus… nie sposób wymienić wszystkiego, co nas tam otacza. Świetnie czuje się tu nie tylko „młodzież do lat 40". Przekrój wiekowy fanów jest zaskakujący – od zapieluchowanych maluchów po ludzi dobiegających setki.
Ponieważ preferuję wypoczynek w miejscach, gdzie docierają do uszu jedynie głosy natury, długo wahałam się przed pierwszą wizytą na Przystanku. Przeważyło zdanie prawdziwego autorytetu - legendarnego twórcy „Makusynów” - Zbigniewa Czarnucha (dla niewtajemniczonych: Makusyny to wyjątkowy szczep harcerski, rezydujący ongiś na zamku w Siedlisku). Połknęłam woodstockowego bakcyla. Od kilku lat bywam tam co roku. Wszystkim przeciwnikom imprezy proponuję wybrać się do Kostrzyna choć raz, stanąć na wzgórzu, tuż obok Akademii Sztuk Przepięknych i spojrzeć w dół na różnokolorowe mrowisko. Niezapomniany to widok.