Początek wieku XVIII to straszny okres dla całej Europy, przez kontynent przetoczyła się epidemia dżumy, dziesiątkując mieszkańców, powodując że niektóre miejscowości przestawały istnieć. Ten okres na Warmii zawiera się w latach 1708 – 1711, natomiast rok 1709 jest wymieniany przy opisie rejonów Olsztyna, jak np. teren dzisiejszej gminy Dywity. Ówczesna ludność była bezsilna wobec zarazy, nie znano żadnego skutecznego środka na powstrzymanie rozwoju tej śmiertelnej choroby. W czasie kilku miesięcy od pojawienia się pierwszych ofiar nie było już rodziny, w której dżuma by kogoś nie uśmierciła. Przez cały okres trwania pomoru ginęły nie tylko całe rodziny, ale i całe wsie. Taki los na przykład spotkał położoną w zakolu rzeki Łyny, nieopodal Dywit, wieś Sandyty. Epidemia uśmierciła wszystkich jej mieszkańców, nawet wiele lat po jej ustaniu nikt nie chciał się tam osiedlić i współcześnie nie ma już jej na mapie.
W tym dramatycznym okresie miejscowość Bukwałd nie była wyjątkiem i również nie uniknęła skutków masowego pomoru. W czasie gdy dżuma zbierała największe żniwo, ofiary były grzebane masowo i w pośpiechu, przestrzegano jednak odwiecznej tradycji, iż pochówków można dokonywać tylko w poświęconej ziemi. Dla Bukwałdu jedynym wówczas takim miejscem, dziś już nie istniejącym, był przykościelny cmentarz w Brąswałdzie. Odbywało się to w ten sposób, że z noszono zwłoki i układano na furmance, przygotowując do wywiezienia na wspomnianą nekropolię. Niełatwo się domyśleć, iż dobrowolnych chętnych do powożenia tego makabrycznego transportu raczej nie było. Trzeba tutaj nadmienić, że w tamtym czasie te dwie miejscowości dzielił spory wąwóz w pobliżu wsi Barkweda, uniemożliwiający poprowadzenie w najkrótszej linii trasy między nimi. Do połowy XVIII w. aby pokonać drogę z Bukwałdu do Brąswałdu trzeba było objechać wąwóz dookoła.
Znana jest historia, kiedy to pewnego wyjątkowo mroźnego ranka, podczas śnieżnej zawieruchy, do takiej podróży mieszkańcy wyznaczyli samotnego, i już znacznie osłabionego chorobą, mężczyznę. Przymuszony woźnica wyruszył, jednak gdy po kilku dniach nie wracał z powierzonej misji, udano się na jego poszukiwanie. Martwego woźnicę i wóz wyładowany ciałami odnaleziono właśnie w pobliżu tego jaru. Widok był tak przerażający, że postanowiono od razu ułożyć wszystkich zmarłych w wąwozie przysypując ziemią i uciec ze strachu przed zakażeniem. Od czasu tego wydarzenia to tam właśnie chowano zmarłych na dżumę; ofiar było tak dużo, iż miejsce to bardzo szybko uległo znacznemu zasypaniu.
Dokładnie sto lat później ten sam wąwóz ponownie stał się zbiorowa mogiłą, pochowano tutaj żołnierzy rosyjskich, którzy polegli w bitwie pod Barkwedą z wojskami napoleońskimi. Nieoficjalnie mówi się, iż ofiar po stronie rosyjskiej miało być około tysiąca, a więc pytanie co kryje ta ziemia, daje pewne wyobrażenie. Do dziś to miejsce nazywane jest przez najstarszych Warmiaków Kirchofkiem, i z pewnością jest to jedna z najbardziej tajemniczych nekropoli tego regionu.
Nietrudno się domyśleć, że zasypując zmarłych, zarówno tych podczas epidemii oraz poległych w bitwie żołnierzy, praktycznie doprowadzono do niwelacji terenu i likwidacji wąwozu. Pozwoliło to na powstanie nowej drogi istniejącej do dziś. Upamiętnieniem tego smutnego miejsca jest także wysoki dębowy krzyż, jest bardzo stary i obecnie trochę przekrzywiony.