Rzadko które miejsce na ziemi posiada nazwę tak idealnie oddającą jego charakter. Górki (Santockie) rozłożyły się w głębokim, wyżłobionym w krawędzi Wysoczyzny Gorzowskiej wąwozie. Nie ma tu żadnych spektakularnych zabytków i – pozornie – nic specjalnie ciekawego, jednak krajobrazowo potrafią zakasować setki nizinnych miejscowości. Gdyby ktoś trafił tu po ciemku lub z zawiązanymi oczyma, to głowę daję, że z chwilą umożliwienia mu rozejrzenia się wokół będzie przekonany, że znalazł się na pogórzu.
Falujące krajobrazy upstrzone kolorowymi prostokątami pól i łąk, pasące się na zboczach krowy, konie, kozy… wszystko to przypomina ckliwe landszafty ze starych pocztówek albo wiersz Jacka Kaczmarskiego, gdzie
„Jezioro się kończy łagodnym wzniesieniem,
na którym się pasą pod wieczór jelenie
i kosiarz się zmierzchem zachłyśnie.
Wzniesieniem przesuwa się brzytwa liliowa
i kroplą po ostrzu jej spływa krwi owal,
gdy przetnie już słońce - jak wiśnię”. (Landszaft z kroplą krwi)
Jeziora tu wprawdzie nie ma, ale jest rzeka, która – odgrodzona nasypem kolejowym – przesącza się niekiedy pod wiaduktem i potrafi wtedy nieco nabroić. Są łagodne wzniesienia i stada saren, są obrośnięte dorodnym arcydzięglem pobocza szutrowej drogi, domy porozrzucane w zacisznych kotlinkach i nawet kosiarza nietrudno spotkać... Aż dziw, że to wszystko trwa sobie w mało zmienionej formie raptem parę kilometrów od stutrzydziestotysięcznego miasta.
Do wioski najlepiej zjechać asfaltową drogą od strony Janczewa. Malowniczymi zakosami wrzyna się coraz głębiej w morenowe pagóry i odsłania coraz to wspanialsze pejzaże. Dno wąwozu wyprowadzi nas natomiast również na widokową, biegnącą brzegiem Warty drogę z Gorzowa do Santoka.