Handel jest prawdziwą sztuką na bliższym i dalszym Wschodzie, gdzie się zapewne narodził. Tam nie chodzi tylko o to, aby coś sprzedać lub kupić – ważny jest także rytuał transakcji, triki, gesty, powiedzenia. W wielu krajach arabskich należy się możliwie pomysłowo targować, bo bez tego sprzedawca jest po prostu rozczarowany.
W Warszawie targowisk nie brakowało nigdy, choć czystą sztuką handlu na ogół mniej się przejmowano. Na głównych placach – rynkach Starego i Nowego Miasta, Placu Zamkowym – handlowano od niepamiętnych czasów, bodaj już od XVI wieku. Były dawno temu targowiska ogólne i specjalistyczne. Na Szerokim Dunaju sprzedawano ryby, na obecnej ulicy Królewskiej istniał targ koński, na Nowogrodzkiej – targ wełny strzyżonej. Z czasem powstawały targowiska potężne, jak Pociejów, Za Żelazną Bramą, Grzybów, Kercelak, Bazar Różyckiego, o których mówiono, że są bazarami Wschodu położonymi najbardziej na zachód Europy.
Jeszcze po drugiej wojnie działały po prawej stronie Wisły targi gołębi i innych zwierząt, „ciuchy”, targowiska tandety i – półlegalne – rzeczy kradzionych. Dziś łupy złodziejskie, przede wszystkim przedmioty elektroniczne, części samochodowe, aparaty fotograficzne i telefoniczne, można znaleźć na tzw. giełdach na Wolumenie, w Słomczynie, na Stadionie Dziesięciolecia.
Od lat kupcy bazarowi ujawniają w Warszawie sporą agresję, a władze miasta walczą z nimi na różne (nie zawsze eleganckie) sposoby. Z Placu Defilad przed Pałacem Kultury, z Marszałkowskiej i innych ulic Śródmieścia tylko z największym trudem dają się eksmitować straganiarze, kioskarze, właściciele kramików i bud wszelakich.